niedziela, 12 kwietnia 2015

Diabeł w Nowym Jorku

Od dawna wyczekiwaliśmy kolejnej produkcji z Uniwersum Marvela. Czy projekt realizowany wraz z platformą Netflix spełnia pokładane w nim nadzieje? Rzućmy okiem na pierwszy odcinek Daredevila.



Po pierwsze w oczy bardzo rzuciła mi się sama otoczka serialu. Mimo tego, iż akcja dzieje się w tym samy uniwersum, w którym możemy oglądać zmagania Iron Mana czy Thora czuć tu całkowicie odmienny klimat. Producenci postawili na nieco inną ekspozycję świata jaką znamy np. z Agentów T.A.R.C.Z.Y, czy Agent Carter. Oglądając kolejne sceny prezentowane nam w serialu, można odczuć lekko Nolanowski klimat stawiający właśnie na realizm, powagę oraz powolne budowanie napięcia. Jest to olbrzymi atut serialu, który wpływa bardzo pozytywnie na jego odbiór. 


Ale nie samym klimatem i ekspozycją świata człowiek żyje. Jak na tle gęstej atmosfery miasta wypadają postacie grane przez Charliego Coxa oraz Eldena Hensona? Jedno trzeba przyznać. Jeśli chodzi o dobór aktorski Marvel nie ma sobie równych, co udowodnili już wiele razy, choćby przy okazji wspomnianych już Agentów. Charlie jako Matt Murdock wypada wyśmienicie. Udało mu się idealnie stworzyć wizerunek spokojnego adwokata, który doskonale wie co robi. Jego opanowanie i stoicki spokój idealnie komponuje się z postacią "Foggyego" graną przez Hensona. Jego lekkie podejście do życia tworzy idealny kontrast z  usposobieniem Matta. Dwójka adwokatów świetnie się uzupełnia, przez co czuć od samego początku, że znają się od dawna i nie mają przed sobą żadnych tajemnic. Ale czy na pewno?

Za dnia Matt Murdock walczy z przestępczością jako adwokat, ale nocą przechodzi swoistą przemianę i staje się okolicznym mścicielem. Nie mamy tu do czynienia z typowym origin story. Poznajemy Matta, kiedy  spędza już noce na dachach biurowców, co tylko potęguje ciekawość widza. Jak doszło do tego, że włożył kostium? Co było tą iskrą, która roznieciła w nim ogień do przeprowadzania wendetty na półświatku, który panuje w Hell's Kitchen? 

Taki zabieg zdecydowanie zachęca do dalszego oglądania i poznawania historii. W szczególności, że scenarzyści zdecydowali się na użycie flashbacków, które idealnie wpasowują się w ton prezentowanej opowieści. Nie są narzucone, a wręcz dopełniają historię ukazując
początki naszego bohatera:  jak stał się niewidomy, skąd się wzięły jego moce. Bardzo cieszy mnie fakt, że nie jest to okraszone nadmierną ekspozycją polegającą tylko na dialogach i mozolnym wyjaśnianiu widzowi w jaki sposób incydent z dzieciństwa wpłynął na naszego protagonistę.

A jeśli już o dialogach mowa, to warto napomknąć co nieco o samym scenariuszu w którym pełnią one nie bagatelną funkcję. W końcu nic nie buduje lepiej klimatu prowadzenia sprawy dotyczącej morderstwa, niż porządna rozmowa oskarżonego z adwokatem. Zdecydowanie jest to kolejny plus serialu. Rozmowy nie nużą, a wręcz przeciwnie. Budują tylko napięcie i kładą podwaliny pod dalszą akcję. A tej w odcinku jest dość sporo. Już pierwsza scena raczy nas piękną sekwencją walki pomiędzy tytułowym Daredevilem, a miejscowymi rzezimieszkami. Sceny walki są nagrane świetnie. Widać tu, ze Netflix nie ogranicza się w tym aspekcie. Mówiąc krótko, leje się krew i to w bardzo dobrym stylu. 

Akcja odcinka skupia się na pierwszej sprawie adwokackiej Mutta oraz Foggyego. Cała historia intryguje od początku do końca, a sposób prowadzenia fabuły tylko nakręca widza. Całość przeplatana jest wspomnianymi już flashbackami, co stanowi spójną całość i ładnie się uzupełnia. Każda z postaci dostaje wystarczająco dużo czasu ekranowego, by wyrobić sobie na ich temat własną opinię. Całość opowieści ma dużo więcej głębi niż początkowo mogłoby się wydawać. Gdzieś w tle gra inny niebezpieczny zawodnik "którego imienia nie wolno wymawiać" (czyżby Voldemord zabrał się ba bycie gangsterem?), a cała otoczka budowana wokół niego wciąga widza i sprawia, że chętnie poznałby lepiej na jakich zasadach działa półświatek tej dzielnicy Nowego Jorku. Jeśli historia oraz ekspozycja bohaterów w następnych odcinkach będą prezentować się podobnie, to już nie mogę się doczekać. 

Mógłbym się jeszcze rozpisywać na temat muzyki, zdjęć, czy gry aktorskiej i tak dalej, ale wystarczy powiedzieć, że jest to najwyższa półka i klasa sama w sobie. Jak na razie po pierwszym odcinku Daredevila mogę mówić o serialu w samych superlatywach. Zobaczymy czy moja opinia ulegnie zmianie. Ale jak na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że jeśli jeszcze nie widziałeś nowej produkcji osadzonej w MCU to nie trać czasu i zabieraj się do oglądania! Beee.

1 komentarz:

  1. Cudowny serial. Tyle powiem. Brutalny i krwawy, aż dziw że to w MCU jest.

    OdpowiedzUsuń